Heejaszki, Kochani!
W Wasze łapki oddaję dzisiaj dwudziesty siódmy, ostatni już rozdział historii "Nie pytaj mnie o jutro". Przed nami jeszcze tylko epilog i żegnamy się z tą historią. c:
Rozdział jest najdłuższy ze wszystkich, jakie napisałam (ma prawie 7 stron A4 w Wordzie czcionką 12, jak na mnie to jest baaardzo dużo. o-o). Myślałam o tym, żeby podzielić go na dwie części, ale to byłoby bez sensu. Poza tym, chcę jak najszybciej dokończyć tą historię i przejść na dobre do Nothing to Lose.
Mam nadzieję, że nie uśniecie, czytając te wypociny. :33
Chciałabym poza tym bardzo serdecznie podziękować Wam za komentarze pod miniaturką. Nie spodziewałam się, że tyle osób zostanie ze mną i tym blogiem po, przyznajmy szczerze, dość długiej przerwie. Jesteście najlepsi! :3
Oczywiście, jak zawsze proszę o opinie dotyczące tej części. "Dla Was to minuta, a dla mnie godzina uśmiechu na twarzy."
Czytam? = Komentuję!
Dobra, dobra, kończę już to kazanie. I tak wiem, że nikt go nie czyta. XD
Zapraszam do czytania. :)
“They say that love is forever,
Your forever is all that I need,
Please stay as long as you need,
You promise if things won't be broken,
But I swear that I will never leave,
Please stay forever with me.. “
Your forever is all that I need,
Please stay as long as you need,
You promise if things won't be broken,
But I swear that I will never leave,
Please stay forever with me.. “
/
Sleeping with Sirens “If I’m James Dean, You’re Audrey Hepburn”
Draco zamarł, z niepokojem
wsłuchując się w zgrzyt otwieranych wrót. Pospiesznie spojrzał w stronę, skąd
dochodził dźwięk. Wyraz jego stalowych oczu złagodniał, gdy zobaczył Hermionę
oraz Wybrańca. Przekrzywił głowę, nie dowierzając w to, co ujrzał. To przecież
niemożliwe, a przede wszystkim absolutnie nierozsądne, by dziewczyna, którą
pokochał poświęcała się dla niego. To on powinien bronić ją od złego, a nie ona
– drobna, krucha – wyciągać go z lochu, organizując akcję ratunkową.
- Na mózg
ci padło, Granger? – dziewczyna parsknęła wymuszonym śmiechem. Mimo to, poczuła
ciepło w sercu. Draco naprawdę tam był – posiniaczony i obolały, ledwo
przytomny – ale żywy, z tym swoim ironicznym uśmiechem i kąśliwymi uwagami, za
które go pokochała.
Dostanie
się do lochów okazało się łatwe. Zbyt łatwe. Jako że więzienie Ślizgona
znajdowało się w jego własnym domu, w Malfoy Manor, Zgredek przekazał Harry’emu
wiele istotnych informacji na temat tajemnych przejść czy ukrytych pomieszczeń,
o których pewnie nawet mieszkańcy dworu nie mieli pojęcia. Właśnie jednym z
takich zaginionych korytarzy Hermiona i Potter dostali się do budynku. Ron,
który, co prawda, niechętnie, ale dołączył się do akcji, stał na czatach przy
wejściu do tunelu. Gdyby na horyzoncie pojawiło się niebezpieczeństwo,
Rudzielec miał za zadanie przeciągle zagwizdać.
- Malfoy,
gdzie jest naszyjnik? – Wybraniec zmusił Draco do koncentracji, z czym blondyn,
w obecnym stanie, miał nie małe trudności. Przed oczami Ślizgona majaczyły
przeróżne, nieistniejące tak naprawdę cienie, a wzrok biegał nieuważnie po
ścianach. Było z nim źle i Harry doskonale wiedział, że Draco niedługo straci
przytomność z powodu upływu krwi cieknącej z obfitych, choć nie głębokich, ran.
- Hermiono,
musimy wyciągnąć go, póki jeszcze jest przytomny. Pomogę ci przetransportować
go do Rona, a później sam wrócę po naszyjnik. – Granger już miała
zaprotestować, gdy ciszę panującą w lochu przerwał szyderczy śmiech wysokiej,
czarnowłosej kobiety.
- Jesteście
tak uroczo naiwni, jeśli myślicie, że uda wam się tak łatwo stąd wydostać –
Bellatrix bawiła się różdżką, przesuwając ją między palcami. W końcu spojrzała
na nieruchomą trójkę nastolatków, którzy zastygli, zaszokowani jej nagłym
pojawieniem się. Lestrange uśmiechnęła się, wyginając wargi w koszmarnym
grymasie, a w jej oczach ukazał się dziki błysk. – Nie zapomnieliście
przypadkiem, że ten dom jest otoczony zaklęciami ochronnymi? Pojawienie się
każdego intruza zostaje przez nas zarejestrowane, moje wy słodkie dzióbki.
Hermiona
przeklęła w myślach własną naiwność. Była zbyt przejęta losem Draco, by
zauważyć tak oczywiste minuty ich, na pozór, genialnego planu. Zaślepiła ją
miłość do blondyna i chęć jak najszybszego wydostania go z tego koszmaru.
Wystarczył
jej jeden szybki rzut oka na chłopaka i już wiedziała, że musi działać szybko.
Draco, choć nie dawał tego po sobie poznać, widocznie cierpiał. Znała go na
tyle, by zauważyć przygryzioną wargę, co miało powstrzymać go od wydania z
siebie jęku. Mimo nieustraszonego błysku w jego szarych tęczówkach, oczy powoli
zachodziły mu mgłą. Gryfonka zdawała sobie sprawę, że gdy Ślizgon zemdleje,
akcja ratunkowa będzie jeszcze trudniejsza, niż przypuszczała. Oboje z Harry’m
musieli mieć różdżki w pogotowiu, nie mogli pozwolić sobie na dźwiganie
bezwładnego ciała blondyna.
Korzystając
z roztargnienia Belltarix, wciąż kpiącej z naiwności nastolatków, brunetka
rzuciła werbalne zaklęcie rozbrajające. Jej wysiłki tylko rozśmieszyły
Śmierciożercę. Lestrange zaskoczył jednak atak Potter’a, który użył zaklęcia
Expeliarmus i teraz nerwowo pomagał Draco podnieść się z podłogi i stanąć na
nogi.
- Hermiona…
To nie ma sensu. Zostawcie mnie, odzyskajcie naszyjnik. To jest ważniejsze –
wyszeptał Ślizgon, łapiąc brązowooką za rękę. Czuł w ustach smak krwi. Nie miał
jednak siły, by splunąć metaliczną cieczą na podłogę.
- Nigdy –
równie cicho odpowiedziała dziewczyna, zarzucając sobie ramię chłopaka na barki
i skierowała go do wyjścia do tunelu. Harry patrzył chwilę za oddalającą się
dwójką, po czym szybko przemknął korytarzem. Czekała go jedna z
najtrudniejszych misji w życiu. Musiał odzyskać naszyjnik i nie dać się zabić.
***
W ciszy
maszerowali tunelem, prowadzącym ich do upragnionej wolności. Draco co chwilę
potykał się i Hermiona musiała podtrzymywać chłopaka, by ten nie upadł.
- Możemy
się na chwilę zatrzymać? – wysapał w pewnym momencie, gdy ból stał się zbyt
silny, by go wytrzymać. Upadł na kamienistą podłogę, sycząc cicho.
- Nie
powinniście ryzykować dla mnie swojego życia. Musicie przeżyć, chociaż wy.
Chociaż ty – spojrzał w jej ciepłe oczy. Tylko ich widok przypominał sobie w
czasie najgorszych tortur. – Nie pozwolę, żebyś zginęła, próbując mnie ratować.
- Draco,
poradzimy sobie. Odprowadzę cię do wyjścia z tunelu, zostaniesz z Ronem, a ja
wrócę pomóc Harry’emu. Wszystko się dobrze skończy. – przejechała dłonią po
jego aksamitnej, delikatnej skórze na policzku. Przymknął oczy, czując jej
dotyk. Tak bardzo za nim tęsknił, tak bardzo mu jej brakowało… Nie mógł jej
stracić. Musiała przeżyć, ułożyć sobie życie na nowo, bez niego. Nie wierzył w
to, że uda mu się przetrwać dzisiejszy dzień. Jego rany były poważne, bardzo
poważne, i chociaż próbował to ukryć za swoją codzienną maską kpin i
uszczypliwych uwag, nie do końca mu to wychodziło. Hermiona zbyt dobrze go
znała.
- Tam są! –
głos rodzeństwa Carrow’ów rozchodził się echem po tunelu.
- Uciekaj,
Hermiona. – Draco był opanowany. Wziął głęboki wdech i spokojnym głosem, w
którym jednak było słychać nutkę zniecierpliwienia, powtórzył. – Wiej, Granger!
Blondyn dobrze wiedział, że nie ma na tyle sił, by biegnąć. Teraz
ważniejsze było, żeby to uparte, gryfońskie stworzenie spięło swoje, swoją
drogą, bardzo zgrabne, pośladki i uciekało, ile sił w tych krótkich nóżkach.
-
Przepraszam, Draco, ale nie zrobię tego – pocałowała go przelotnie w usta,
stając przed nim naprzeciw Carrow’om.
Walka
trwała krótko. Rodzeństwo było silniejsze, bardziej doświadczone od Hermiony.
Już po chwili Gryfonka osunęła się na kolana, a razem z nią Draco, z którego
boku wystawał potężny, głęboko wbity
nóż.
Tak miał
wyglądać ich koniec?
Złapali się
za ręce. Jeżeli mieli stawić czoła ciemności, to tylko razem.
***
Harry
szybko biegł pustym korytarzem, zdziwiony, że na jego drodze nie stanęli
jeszcze żadni Śmierciożercy. Oczywiście, nie smucił go ten fakt, jednak czuł,
że cała misja idzie za łatwo. Oprócz przeszkody w postaci Bellatrix nie mieli
żadnych rzuconych pod nogi kłód. Gdzie w takim razie byli wszyscy Śmierciożercy
oraz Czarny Pan?
Odpowiedź
jak zwykle przyszła w najmniej oczekiwanym momencie. Otworzył pierwsze, lepsze
drzwi i chciał niezauważony wejść do środka.
Voldemort
już na niego czekał.
- O,
Potter, zapraszamy – Czarny Pan uśmiechnął się drwiąco. Jednym, szybkim ruchem
różdżki rozbroił stojącego przed nim chłopaka i sprawił, że związały go grube
liny. – Długo kazałeś na siebie czekać.
W tym
momencie Wybrańcowi pozostały jedynie liczyć na tajemną broń w postaci Zakonu
Feniksa oraz nadzieja, że chociaż Hermionie i Draco udało się uciec.
***
- Ał –
syknęła cicho Gryfonka, odzyskując nagle świadomość. Czuła na sobie spojrzenie
wielu par oczu, skrytych pod obszernymi kapturami. Wspaniale. Znajdowała się po
środku kręgu Śmierciożerców, przyciśnięta do czyjegoś ciała. Kto to mógł być?
Ostrożnie przechyliła głowę. Udało jej
się zauważyć ciemnobrązowe kosmyki włosów.
- Harry? –
wyszeptała Hermiona, próbując poruszyć dłonią. Niestety, jej ręce były
skrępowane, co uniemożliwiało swobodę ruchów.
- Hermiona?
– odpowiedział jej równie cichy głos Wybrańca. – Co się stało? Gdzie jest… -
zamilkł, bojąc się, że powie za dużo. Jeżeli Draco udało się ukryć, mógł być
ich ostatnią nadzieją.
Na myśl o
Malfoy’u oczy Gryfonki zaszkliły się. Przed oczami stanęła jej scena sprzed
może kilku godzin.
Hermiona zdawała sobie sprawę, że bliźniacy
są za silni. Byli Śmierciożercami, mieli większe doświadczenie w bitwie, nie
wahali się rzucać zaklęć niewybaczalnych. Mogli zabić ich oboje jednym
skinieniem różdżki. Draco krzyczał, by uciekała. Czy potrafiłaby zostawić go
samego, na pastwę Śmierciożerców? Czy umiała by uciekać, słysząc jego jęki bólu
i zdając sobie sprawę, że tam gdzieś umiera osoba, którą kocha?
Nie.
Bo to jest właśnie miłość. Gotowość
poświęcenia za drugą osobę wszystkiego, co się ma, nawet najcenniejszego daru,
jakim jest życie. Miłości nie liczy się w godzinach, czy kilometrach. Ona po
prostu jest. I nie ważne, czy mielibyśmy być z naszą drugą połówką szczęśliwi
pięć miesięcy, piętnaście czy pięćdziesiąt lat. Warto. Dla każdego ciepłego
słowa. Dla każdego drgnienia serca, poświęconego tej drugiej osobie. Dla
każdego dnia, spędzonego we dwoje. Dla każdego pocałunku, delikatnego muśnięcia
dłoni. Dla uśmiechu na twarzy osoby, którą pokochaliśmy. Dla wspaniałych
wspomnień.
Warto.
I wtedy właśnie Hermiona zdała sobie
sprawę, że wszystko, czego tak usilnie uczyła się przez ostatnie sześć lat jest
nie ważne. W obliczu śmierci wszyscy są równi, nie ma lepszych i gorszych.
Wiedziała, że nikogo nie pokocha tak
mocno, jak Draco. To on był tym jedynym. Bez niego cała ta walka, całe to
poświęcenie, straciłoby sens.
- Kocham Cię – szepnął chłopak,
osuwając się na kolana. Nie próbował nawet wyciągać tkwiącego w jego piersi
noża. To już nie miało znaczenia. Ból, cierpienie, przeszło na dalszy plan.
Liczyła się tylko ona i jej widok w ostatnich momentach świadomości.
- Ja ciebie też – odpowiedziała,
patrząc, jak jego oczy powoli się zamykają.
Nie miała już siły odpierać ciągłych
ataków.
Zauważyła już tylko mknące w swoją
stronę zaklęcie.
Później była już tylko ciemność.
Hermiona podniosła hardo
podbródek do góry. Nie podda się. Będzie walczyć, dla Draco.
- Potter –
Czarny Pan przysunął się bliżej więźniów, przejeżdżając kościstym palcem po
bliźnie chłopaka, który krzyknął z bólu. – I Granger. Gdzie zgubiłaś Draco?
Ups, przepraszam. Gdzie się podziały moje maniery? Nie powinienem pytać, musi ci być przykro
wspominać śmierć swojego chłopaka.
Gryfonka
usilnie milczała, nie spuszczając wzroku z postaci Czarnego Pana. Voldemort
pochylił się nad nią i szepnął jej do ucha:
- Nie martw się, już niedługo będziecie razem,
Granger. A może właściwie Darkstar? – Hermiona zadrżała, czując zimny oddech,
po czym zmarszczyła brwi. Darkstar?
- Widzisz,
zanim dołączysz do swojego ukochanego w innym świecie, powinnaś znać swoje
prawdziwe nazwisko. Twoimi rodzicami nie są wcale Thomas i Jean Granger. Oni
tylko cię wychowali na prośbę Darkstar’ów. – Czarny Pan opowiadał znudzonym
tonem.
W misie
wody przed brunetką ukazał się obraz, który ukryty był gdzieś w głębi
świadomości.
Piękna kobieta z burzą ciemnych
włosów oraz tak dobrze znajomymi Hermionie czekoladowymi oczami zmierzała
szybkim krokiem w stronę niewielkiego domku. Na jej rękach spało spokojnie
dziecko – dwuletnia dziewczynka, ssąca kciuka, z zaróżowionymi od mrozu policzkami.
Ulica była pogrążona w mroku, płatki śniegu leniwie opadały na ziemię. Panowała
miła, świąteczna atmosfera. Nie udzielała się ona tylko przemykającej ulicą
kobiecie. Z jej oczu płynęły łzy, zmierzając w dół po policzkach i ginąc w
kocyku, którym oplecione było dziecko.
Otwierana brawa zaskrzypiała cicho,
co spowodowało, że brunetka od razu spojrzała za siebie, uważnie obserwując
otoczenie. Dopiero, gdy upewniła się, że jest sama, poszła dalej.
Zapukała do drzwi, które zostały
otworzone przez Jean Granger. Kobieta zamarła, trzymając w ręce chochelkę.
- Rose! – pisnęła, rzucając się na
szyję przyjaciółce. Zaprosiła ją gestem do środka.
- Jean… Nate nie żyje. Zamordowali
go – Rose wyjąkała kilka słów, po czym jej ciałem potrząsnął szloch. Chwilę później
została ukryta w uścisku przez swoją przyjaciółkę.
- Możemy ci jakoś pomóc? – do pokoju
wszedł Thomas, siadając na fotelu obok żony.
- Musicie zająć się Hermioną. Czarny
Pan mnie szuka. Nie dam rady ukrywać siebie i dziecka. Ja… skasuję jej pamięć.
Będzie pamiętała tylko was, to wy będziecie jej rodzicami. Nigdy nie dowie się
o mnie i Nate’cie. Błagam, musicie się zgodzić. To jest jej jedyna nadzieja…
Nadzieja na to, by przeżyła…
Państwo Granger spojrzeli na siebie,
przez dłuższą chwilę patrząc sobie prosto w oczy. Rose odwróciła wzrok. Jeszcze
nie dawno takim samym, zakochanym wzrokiem patrzył na nią Nate… Zacisnęła oczy,
by nie wypłynęła z nich choćby jedna łza. Obiecała mężowi, że będzie silna i
zamierzała tej obietnicy dotrzymać.
Spojrzała na swoją córkę. Była tak
do niej podobna! Mogła tylko mieć nadzieję, że wyrośnie na dobrego człowieka.
- Dobrze, Rose. Zajmiemy się nią.
Brunetka wzięła głęboki wdech. Z
kieszeni spodni wyciągnęła różdżkę. Wycelowała nią w dziecko.
- Obliviate.
Kolejne wspomnienie. Hermiona,
mająca może z pięć lat, bawiła się przed domem, gdy do wrót zapukała jakaś
pani. Na widok dziecka kobiecie zaszkliły się oczy. Poprosiła tylko
dziewczynkę, by zawołała rodziców. Gdy Jean podeszła do drzwi, brunetka rzuciła
jej się w objęcia.
- Zabrali mi już wszystkich, Je.
Straciłam rodziców, męża, dziecko. Zostaliście mi już tylko wy.
-
Twoje dziecko nadal tu jest, Ros – pani Granger smutnym spojrzeniem powiodła po
sylwetce przyjaciółki. Schudła, jej cera była blado niezdrowa, a oczy straciły
swój blask.
- Widziałam ją – Darkstar
uśmiechnęła się. – Jest tak podobna do Nate’a. Podziwiam cię, Jean. Zgodziłaś
się zająć nie swoim dzieckiem, tylko dlatego, że cię o to poprosiłam. Widzę, że
kochasz ją jak własną córkę.
- Tak – zgodziła się Granger –
Hermiona jest dla mnie wszystkim. Wiesz dobrze, że razem z Thomas’em nie możemy
mieć dzieci. Mała jest kochanym bobaskiem, naszym największym skarbem…
Następne wspomnienie. W salonie
siedział nieznany Gryfonce mężczyzna z ciemnymi, długimi włosami,
przypominającymi nieco pióra kruka.
- Znaleźliśmy ciało pani Darkstar. Z
tego, co wiemy, była państwa przyjaciółką.
Jean zasłoniła usta dłonią. Rose nie
żyła. Z jej ciała wyrwał się dziki szloch. Mąż podszedł i objął ją ramieniem.
- Będziemy musieli powiedzieć kiedyś
Hermionie prawdę…- zaczął.
Nagle wspomnienie rozmyło się i Gryfonka wróciła do rzeczywistości.
- Dlatego,
panno Blackstar, zamierzam cię zabić. Twoja cała rodzina to zdrajcy. Byli w
moich szeregach… O, tak! Byli Śmierciożercami! A później… Postanowili cudownie
się nawrócić. Zdradzili nas. Zasłużyli na śmierć, tak jak ty, złotko.
Wycelował różdżkę w kulącą się
dziewczynę. Harry krzyczał, Śmierciożercy wiwatowali. Hermiona patrzyła prosto
w oczy Voldemorta.
Czy się
bała? Owszem. Każdy boi się śmierci, mimo dobrze znanego faktu, że ona i tak
nadejdzie. Nawet samobójcy obawiają się ostatecznej konfrontacji z ciemnością.
Tylko że
dla brunetki śmierć oznaczała miłość.
W ten
sposób mogła znowu być z Draco.
Uniosła
więc hardo podbródek i czekała na ostatnie zaklęcie.
I w tym
momencie rozpętało się piekło.
***
Draco powoli podniósł najpierw lewą, później
prawą powiekę. Oślepił go błysk jaskrawego światła. Był martwy? Latał sobie
razem z aniołkami?
Powoli usiadł.
Spojrzał na swoją klatkę piersiową i skrzywił się z cichym jękiem. Splótł coś w
stylu prowizorycznego bandaża ze swojej koszuli i przyłożył do krwawiącej
piersi. Później zaczął zastanawiać się, co zrobić.
Pamiętał
wbijany w jego ciało przez któregoś Carrow’a nóż. Gdzie była Hermiona? Co
wydarzyło się później?
- Myśl,
Malfoy, myśl – szepnął pod nosem. Potrzebował pomocy, żeby się stąd wydostać.
Nadal był w tym ciasnym, ciemnym korytarzu. Nie miał pojęcia, gdzie jest
Cudowny-Wybawiciel, Granger, ani jakim cudem żyje. Gdzieś pewnie szlajał się
ten Wiewiór, ale…
Właśnie!
Weasley!
Draco
zagwizdał przeciągle, licząc na inteligencję Rona. Czekał chwilę, po czym
zobaczył postać wynurzającą się z mroku.
- Malfoy?
Co ty tu robisz? – Ron wydawał się szczerze zdziwiony obecnością blondyna.
- Ach,
wiesz, na wakacje przyjechałem. Plaża, woda, wszystko czego dusza zapragnie.
Luksusowy apartament, pięć gwiazdek. – Wiewiór wyglądał na poważnie
zdezorientowanego. Draco przewrócił oczami, powstrzymując się od rzucenia czymś
w twarz rudzielca. – Krwawię, idioto. – Był wykończony, a ten Gryzoń, zamiast
mu pomóc, będzie męczyć go pytaniami!
- Gdzie
jest Harry i Herm? – Weasley dopiero zaczynał orientować się w sytuacji, pomału
łącząc ze sobą fakty.
- Gdybym
ostatnie, zapewne, kilkadziesiąt minut nie spędził nieprzytomny i praktycznie martwy od ciosu zadanego w brzuch,
to pewnie bym ci powiedział.
Rudzielec
nadal wyglądał, jakby nie wiedział, co się dzieje. Draco uderzył się otwartą
dłonią w czoło.
-
Salazarze, daj mi cierpliwość, bo jak dasz siłę, to go rozwalę na kawałki,
ugotuję je w sosie własnym i dam Potter’owi do zjedzenia. Ciekawe, jak
Wybraniec zareaguje, gdy na pytanie „Gdzie Ron?” odpowiem, że w jego brzuchu?
***
Do sali, w
której przetrzymywani byli Harry i Hermiona wpadli członkowie Zakonu Feniksa.
Walka rozgorzała na dobre. W pomieszczeniu zrobiło się jasno od świszczących
zaklęć.
- Harry,
naszyjnik! – zawołała Gryfonka i wskazała Wybrańcowi leżący na stole wisior. Wybraniec
został jednak zatrzymany przez samego Czarnego Pana. Musiał stoczyć ostateczną
walkę. Ten horror musiał się wreszcie zakończyć.
I gdy
Potter walczył o swoje życie, to Hermiona podbiegła do naszyjnika. Wiedziała,
co musi zrobić. Jedynym wyjściem było zniszczenie wisiora. Usilnie próbowała
pozbyć się czarnomagicznego artefaktu – skacząc po nim, rozbijając go o
kamienną podłogę, przytupując czy rzucając nim o ścianę, co w zgiełku bitwy
było nieco trudne – lecz nic nie dawało rezultatów. Dopiero wbicie wisiorka w
kształcie małego kła, który Gryfonka zawsze nosiła na szyi – dostała go od
Harry’ego, a zawierał on jad bazyliszka – dało oczekiwany efekt.
I wszystko
nagle umilkło. Zamarzło, zatrzymało się w miejscu. Walczący zaprzestali na
chwilę potyczki, spoglądając przerażeni na wisior, który wydał z siebie
przeciągły jęk. Chwilę później jego krzyki przeplotły się z głosem Voldemorta,
który został trafiony śmiercionośnym zaklęciem przez Harry’ego.
Wygrali.
Zwyciężyło dobro. Walka zakończyła się. Śmierciożercy uciekli, zostawiając
swoich rannych lub martwych towarzyszy na polu bitwy.
- Hermiono,
wszystko w porządku? – Tonks podeszła do brązowookiej Gryfonki, upewniając się,
czy dziewczyna nie jest ranna. Brunetka tylko pokręciła głową, nie mając siły
na nic więcej.
Piekło się
skończyło, lecz jakim kosztem? Straciła Draco. Już nigdy więcej miała nie
zobaczyć jego ironicznego uśmiechu. Nigdy więcej miała nie dotknąć jego bladej,
aksamitnej skóry. Nigdy więcej miała nie ujrzeć, jak marszczy brwi, myśląc nad
czymś w skupieniu.
- Hermiona!
– Ron biegł w jej kierunku, krzycząc.
- Zostaw
mnie, Ron – chciała zostać sama ze swoim bólem, ze wspomnieniami tamtych
cudownych chwil, ze swoimi uczuciami.
- Malfoy
prosił… - Rudzielec zaczął nadawać, wypuszczając słowa z ust szybciej, niż
katarynka.
Hermiona
zmarszczyła brwi.
- Draco… On
przecież… Widziałam, jak upadał z wbitym w pierś nożem.
Weasley dopiero teraz zrozumiał
zdezorientowanie Hermiony.
- Znalazłem
go w tunelu, ledwo żywego. Teraz jest na zewnątrz, zajęli się nim magomedycy. Rana
jest poważna, ale wyzdrowieje.
Hermiona
jeszcze nigdy w życiu nie biegła tak szybko, jak po usłyszeniu tych kilku słów.
Wpadała na ludzi, nawet ich nie przepraszając. Liczyło się tylko jedno –
musiała upewnić się, że Ron nie kłamie. Musiała.
Wbiegła do
prowizorycznego namiotu, rozstawionego przez medyków dla rannych. I tam, na
jednym z pierwszych łóżek, leżał on.
Jak zawsze
doskonały, mimo opatrunków na swojej bladej piersi, potu spływającego z czoła i
umazanej sadzą twarzy.
- Hermiona –
szepnął, widząc ją. Jego oczy zaświeciły się. Tak bardzo się o nią bał! Gdyby
zginęła w bitwie, nie wybaczyłby sobie tego.
- Draco – odpowiedziała
równie cicho, rzucając mu się w ramiona.
O, Merlinie! Cudo. *_* Chyba jeden z najlepszych rozdziałów moim zdaniem. :P
OdpowiedzUsuńA to było super: " - Salazarze, daj mi cierpliwość, bo jak dasz siłę, to go rozwalę na kawałki, ugotuję je w sosie własnym i dam Potter’owi do zjedzenia. Ciekawe, jak Wybraniec zareaguje, gdy na pytanie „Gdzie Ron?” odpowiem, że w jego brzuchu?". xD Hahhaha. Super. :)
Mam nadzieję, że teraz już nie będziesz nas opuszczać. :P
Pozdrawiam! :3
Ana M.
http://the-formula-for-happiness.blogspot.com/
JEJU, JARAM SIĘ, ALE SIĘ JARAM.
OdpowiedzUsuńJA PITOLE, CO ZA EMOCJE.
NORMALNIE JAK PO ZBIERANIU ZIEMNIKAÓW. NO DOBRA, WIŚNI.
KUŹDE, MAM GĘSIĄ SKÓRKĘ. SERIO.
MUSZĘ OCHŁONĄĆ.
Okey. Wdech, wydech, wdech, wydech...
Jak napisałaś teraz do mnie na gg, to moje serce wywinęło koziołka. I aż laptop mi się zaciął. Miałam ochote go rzucić o podloge. Nie mogłam wejść w link, ani odpisać na gg. To cholerstwo się na mnie uwzięło! Ugh, wszyscy przeciwko M. :D
To słodkie. Znowu zacytowałaś mnie na początku :3 Jestem Wybrańcem, so nie.
Nosz kurde, ten rozdział to kurde, ło matko, nie wiem co napisać.
Ja pitole, Ron uratował Draco, o kurde, kurde, kurde. Chyba jednak polubię Rudzielca, uratował w końcu mojego mężulka <3 A chciałam mu już usta-usta robić :D
Jesteś genialna, stwierdzam.
w ogóle ten tekst o miłości mnie rozwalił, i sobie pochlipiałam trochę. Taki smutny a taki cudowny. :3
Niektórymi tekstami wymiatasz! Jesteś moim namber łan. xd
Jestem taka szczęśliwa!
Końcówka szczęśliwa, łiiii! :>
Wiecie, że ta niedobra osóbka, której na imię A... Vilene, Vilene, chciała zabić Draco? :o Ale jest sobie skromna M, która od tego czynu ją odwiodła! :D hahaha!
No dobra, to chyba tyle.
Bosz, mój komentarz jest kompletnnie dziwny.
Pseplasam :c
A tak w ogóle to dzisiaj wybywam z domu, na kilka dni :C
Ale będę latała po całej wsi, w poszukiwaniu wi-fi, więc nie martw się! M. przybędzie :3
No to ten tego.. Czekam na ten SZCZĘŚLIWY epilog :>
Pozdrawiam M.
A tak w ogóle strzeżcie się mnie!
UsuńJeśli Vilene będzie smutna, bo komentarzy będzie mało, to M. Was wszystkich znajdzie.
No , to tyle :3
Ja kiedyś Cię znajdę ...... znaaajdę Cię. w końcu znajdęę. JESTEM CORAZ BLIŻEJ WIEM. ~(*^*~) (~*^*)~
UsuńTo Twój najlepszy rozdział, bez wątpienia.
OdpowiedzUsuńGratuluję talentu ;-)
Gdzie Ty się podziewałaś co?
OdpowiedzUsuńCzy mi się wydaje, czy od czerwca nie było tu rozdziału?
Całkowicie popieram anonima powyżej.
Zdecydowanie najlepszy rozdział i taki pełen emocji.
W pewnym momencie bałam się że zabijesz Hermionę i Dracona.
Cieszę się, że ocaliłaś ich życia i połączyłaś razem.
W końcu każdy kocha szczęśliwe zakończenia prawda?
mam nadzieję że kolejny rozdział bedzie szybciej.
Warto jest czekac.
Nie no, to jest...super, świetne to za małe słowa.No po prostu...oj dam spokój i powiem Dawaj mnie ten epilog! No i...tyle papa
OdpowiedzUsuńNO KURWA NIE WIERZĘ.
OdpowiedzUsuńALE SIĘ WKURZYŁAM, I MAM GDZIEŚ ŻE NIE AKCEPTUJECIE PRZEKLEŃSTW!
CO WY SOBIE MYŚLICIE?!
JAKI WY MACIE SZACUNEK DO VILENE?! ONA SIĘ KURWA MĘCZY, PISZE DLA WAS ROZDZIAŁ PO NOCACH, A WAM NIE CHCE NAPISAĆ SIĘ JEDNEGO, KRÓTKIEGO KOMENTARZA?!
NIEWIEM, MYŚLICIE, ŻE VILENE JEST ŚLEPA I NIE WIDZI ROSNĄCYCH WYŚWIETLEŃ?
TO SIE KURDE MYLICIE!
LUDZIE, TROCHĘ SZACUNKU!
A PÓŹNIEJ DZIWIĆ SIĘ, ŻE AUTORKI ZAWIESZAJĄ BLOGI, BO NIE MA KOMENTARZY.
A KOMENTARZE SA MOTYWACJĄ, WIECIE? KAŻDY KOMENTARZ POWODUJE UŚMIECH NA TWARZY. KAŻDY, BEZ WYJĄTKU. CZY JEST KRÓTKI, CZY DŁUGI. NUDNY, CZY CIEKAWY. DLA TAKICH CHWIL CHCE SIĘ PISAĆ. A JEŚLI NIE MA KOMENATRZY, NIE MA MOTYWACJI, TO MYŚLICIE ŻE CHCE SIĘ NAM PISAĆ? W TYM PROBLEM, ŻE NIE.
Z GÓRY DZIĘKUJE WSZYSTKIM LENIOM ŚMIERDZĄCYM, KTÓRYM NIE CHCIAŁO SIĘ ZOSTAWIĆ JEBANEGO KOMENTARZA.
WIECIE CO VILENE MI NAPISAŁA? PROSZĘ,
"dla takich chwil właśnie nie chce mi się pisać."
NIE ROZUMIEM WAS. JEDEN Z LEPSZYCH ROZDZIAŁÓW. I KURWA 6 KOMENTARZY. A WYŚWIETLEŃ KAŻDEGO DNIA OKOŁO 200-300.
SZACUNEK NALEŻY SIĘ KAŻDEMU.
Pozdrawiam M.
M., rozumiem Twoje zdenerwowanie +.+
UsuńAch, cóż za interwencja, brawo brawo !!
Mad.
Kurwa, jaki agresor...
UsuńJa dopiero od paru tygodniu jestem na twoim blogu ale jestem pod wielkim wrażeniem, świetne opisy i wgl. ;D Życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńCałkowicie zgadzam się z poprzednimi komentarzami ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się że jednak nie zabiłaś Draco. Chociaż przyznam, że nie raz przez Ciebie płakałam, śmiałam się, czy denerwowałam...
Dobra, podsumowania zostawię na epilog ;)
Naprawdę, powalasz na posadzkę swoim talentem.
Czekam na kolejne Twoje cudeńka *.*
Pozdrawiam,
Mad.
Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale brak czasu... Niby wakacje, ale mam pełne ręce roboty, do tego żyłam jakieś 5 dni z telefonem bez internetu, a laptopa miała siostra -.-
OdpowiedzUsuńTak więc, czytałam to i czytałam, a pierwsze co nasunęło mi się na myśl to "ja pierdole Draco umrze!" dlatego strasznie się ucieszyłam jak przeczytałam, że jednak będzie żył! Nie no nie wiem co napisać ;o Mowę mi odjęło. Czekam na epilog z niecierpliwością :D I ta jak napisała Madeleine "Czekam na kolejne Twoje cudeńka *.*" Bo warto.
Rose.
Nareszcie!!!
OdpowiedzUsuńBardzo cię przepraszam, że nie napisałam wcześniej komentarzu, ale nie miałam za bardzo do tego głowy...
Co do rozdziału to po prostu JESTEŚ GENIUSZEM ;D
Tyle mi na niego kazałaś czekać ;)
Pisz ten EPILOG, bo się doczekać nie moge ;)
Weny kochana <3
Gabii ;*
To M. zaprosiła mnie tu wczoraj. A że usychałam z nudów to zdałam się na jej dobry gust.
OdpowiedzUsuńSalazarze, dlaczego nie trafiłam tu wcześniej ?! *uderza się HP i Zakon Feniksa po głowie*
Ugh!
M. ja Cię ozłocę za to!
Dawno nie czytałam tak dobrego bloga. Jest w nim coś, co przyciąga mnie.
Osobiście to uwielbiam smutne zakończenia. Ale ten rozdział jest tak dobry, że aż mi się podoba.
Wstko jest tak lekko opisane, bez zbędnej słodyczy. Cudo, marzenie!
Obiecuję sumiennie komentować każdy post na tym blogu, od dnia 22.08.2013, godziny 10:53. A jeśli nie skomentuję to będę wredną sklątką i niedorobionym gumochłonem :D
Pozdrawiam, emersonn
potterowskie-co-nieco.blogspot.com
Słodko, słodko, groźnie, słodko. I co ja mam napisać? A tak! Gratuluje koleżanki, która tak dzielnie Ciebie broni i wspiera :D. Kiedyś miałam tego bloga w zakładkach, ale po przerwie jaka zrobiłaś usunęłam go i dopiero teraz zauważyłam nowa notkę. Ja wiem - życie prywatne lub brak weny. Rozdział ładny, ale czy najlepszy to nie wiem. Na kolana mnie nie powalił. Mam jedno pytanie. Ile lat miała Hermiona kiedy Rose oddała ja państwu Granger? Bo dziecko, które ma mniej niż 2 latka raczej nie powinno pamiętać zbyt wiele ze swojego dotychczasowego życia, więc po co od razu w nie Obliviate'tem strzelać?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Trochę złośliwa
Cyzia
Moja kochana, bardzo dziękuję za opinię. Naprawdę, takie komentarze też są potrzebne xD Tak, M. jest przekochana. :3
UsuńCo do Twojego pytania, to zgadzam się, dziecko w wieku ok. 2 lat nie powinno za wiele pamiętać. Po pierwsze, w założeniu chodziło o to, żeby Hermiona zaczęła traktować Jean jak prawdziwą matkę. Wiem, że dziecko powyżej roczku rozpoznaje już swoich bliskich, więc Jean mogłaby być dla malutkiej osoby obcą osobą, a to wydarzenie jakoś zapaść jej w pamięci, no nie wiem.
Poza tym, chciałam ukazać dramatyzm sytuacji, w której znalazła się Rose. ;D
Pozdrawiam serdecznie,
Vilene
To też przyszło mi do głowy, ale wolałam się upewnić. :> Jeśli chodzi o dramatyzm sytuacji to powiem że i wyszło i nie wyszło. Ten wątek wydaje się trochę komiczny. A może to tylko moje odczucia? :P Dobra nie zwracaj na mnie uwagi, czasami plotę trzy po trzy...:D
UsuńDzięki za odpowiedz.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny! :)
Cyzia
Haahahah, nie no, spoko. xD
UsuńTo ja dziękuję za komentarz, bo dzięki takim opiniom wiem, co mogę poprawić. :3
Pozdrawiam serdecznie,
Vilene
Bardzo fajny rozdział. Czekam na epilog ;)
OdpowiedzUsuńkurczę mam na to jedno słowo: ZAJEBIŚCIE!!! wybacz za niecenzuralne słownictwo, ale nie mogłam się powstrzymać xD mam nadzieję, że będziesz jeszcze tworzyć kolejne opowiadania, bo masz prawdziwy talent :* Jeśli będziesz miała kiedyś ochotę i czas to proszę, zajrzyj na moje nowe opowiadanie: http://wrog-kochanek-i-przyjaciel.blog.pl/ co prawda dopiero dwa rozdziały, ale ciekawi mnie, czy podoba ci się sam pomysł, bo mam już konkretne plany na kolejne ;) pozdrawiam i życzę weny :*
OdpowiedzUsuńsarkazm w wykonaniu malfoya hehe rewelacja
OdpowiedzUsuńRozwaliłaś mnie tym rozdziałem totalnie. Wszystko mi się w nim podobało. Ironiczne uwagi Draco rządzą 😊 gratuluje wspanialego opowiadania 👌👏👄😍😍
OdpowiedzUsuńAnita
,,Walka trwała krótko. Rodzeństwo było silniejsze, bardziej doświadczone od Hermiony. Już po chwili Gryfonka osunęła się na kolana, a razem z nią Draco, z którego boku wystawał potężny, głeboko wbity nóż. Czy tak miał wyglądać ich koniec? Złapali się za ręce. Jeżeli mieli stawić czoła ciemności, to tylko razem." Gdy czytałam ten fragment myślałam, że się rozbeczę, masz super talent. To twój najlepszy rozdział ;-D
OdpowiedzUsuńPisz dalej pliss co dalej❤
OdpowiedzUsuń