Heloł. c:
Więc, macie rozdział. Mam nadzieję, że Was zaciekawi i będzie się Wam dobrze go czytać.
W następnym tygodniu postaram się dodać kolejną część miniaturki Look After You, jednak nie obiecuję, że mi się to uda. Będę informować Was na bieżąco.
Komentujcie, oceniajcie, łotewa.
Miłego czytania. :)
PS. Rozdział nie sprawdzony, więc jeżeli się pojawią jakieś błędy, to przymknijcie na to oko, ewentualnie oba.
- Co, do
cholery?
- Potter,
zamknij się, inaczej osobiście cię uduszę. – Draco załamywał ręce nad głupotą
obecnego ministra magii. Nie dość, że ten nadęty idiota uparł się, że będzie
towarzyszył mu podczas akcji, to jeszcze przeszkadzał!
Siedzieli
schowani za jakimś wielkim głazem, obserwując jakże uroczą scenkę, rozgrywającą
się na ich oczach. Śmierciożercy, zebrani w kręgu, przesłuchiwali swojego
wspólnika.
Nathaniel
Travis był w gruncie rzeczy tchórzliwym zdrajcą, który dołączył do grona sług
Czarnego Pana z przymusu, a nie ze szczerego oddania Voldemortowi. Jego
rodzice, jako wierne wyznawanym ideałom pokolenie, byli jednymi z jego
najgorliwszych sług. Nathaniel, złapany niedawno przez aurorów dostał wybór –
albo będzie szpiegiem, działającym na dwa fronty, albo zginie w Azkabanie.
Chcąc ratować własną skórę podjął się trudnego zadania, jakim było śledzenie
postępowania zwolenników Sami-Wiecie-Kogo.
Jego gra
aktorska była jednak tak nieudolna, że Śmierciożercy zaczęli coś podejrzewać. W
tej sytuacji Draco mógł zrobić tylko jedno – sam wkroczyć do akcji.
- Słuchaj,
Potter – zmusił bruneta do spojrzenia w swoje szare oczy – siedź cicho i się
nie ruszaj, choćby nie wiem, co się działo. Myślę, że za chwilę zrobi się tu
trochę zamieszania. – jego wzrok przeniósł się na zamknięty krąg zakapturzonych
postaci. Westchnął ciężko.
Nie zdążył
jednak zrobić kroku, gdy jeden ze Śmierciożerców powiedział głośno:
- Jeszcze
dzisiaj zdrajcy stracą wszystko, co było dla nich cenne. Zasłużyli na karę,
wypierając się naszych, słusznych wartości. Niech poniosą karę za swoje czyny!
– Z ogniska buchnął ogień, przybierając niepokojący, zielony kolor. W łunie
świetlej wyraźnie było widać, że twarz byłego Ślizgona pobladła, przybierając
niezdrowy, biały niczym pergamin, kolor.
On był
zdrajcą. Wyrzekł się „słusznych” w mniemaniu sług Sami-Wiecie-Kogo poglądów,
przechodząc na stronę dobra. Nie bał się
o siebie. Był aurorem, potrafił sobie radzić, znał wiele zaklęć.
Ale w domu
została Hermiona.
Sama.
Przełknął
głośno ślinę. Jeżeli Śmierciożercy zrobią coś jej, nie daruje sobie tego. Czuł
się za nią odpowiedzialny. Nie mógł zostawić jej na pewną śmierć. Jeżeli
dowiedzą się o tym, co Draco czuje do brunetki…
Zaraz,
zaraz.
A co tak właściwie
on czuł do Hermiony? Sam nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Nie wierzył w
miłość, uważał, że tylko przywiązanie i pożądanie trzyma ludzi ze sobą. Ale
Hermiona… ona była inna. Nią chciał się opiekować, trwać przy jej boku, bronić
ją przed całym złem tego świata. Podziwiał ją za to, że trwała silna mimo
wszystkiego, co się wokół niej działo, zajmował, gdy miała gorsze chwile i po
prostu nie mogła być sama. Nie mógł od niej odejść – czuł, że to po prostu by
go zabiło. Przywykł do jej obecności, do tego, że jest.
On mógł
zginąć, ale jej nie mogło nic się stać.
Patrzył jak
sparaliżowany na czarne postacie deportujące się i znikające z cichym
pyknięciem. Jasne kosmyki włosów opadały na jego ściągniętą niedowierzaniem
twarz. Po chwili potrząsnął głową i uwolnił się z amoku. Jego stalowe tęczówki
wypełniło przerażenie, gdy zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa czyhającego na
Granger.
- Potter,
dupku, rusz zadek! – złapał ciemnowłosego za rękę i wspólnie teleportowali się
przed dom Draco Malfoy’a.
A raczej
to, co kiedyś było wspaniałym i okazałym dworem, a teraz płonęło jako
zgliszcza.
***
Budynek
płonął, ale to nie miało większego znaczenia. Wpadł w płomienie, uchylając się
przed spadającą belką. Kaszlał, gdy do jego płuc dotarł gęsty, czarny jak smoła
dym. Przedzierał się, nie zważając na chcące dosięgnąć go płomyki ognia,
leniwie liżące wszystko wokół.
Nie było
jej tam.
Zniknęła.
Zaklął w
myślach, wybiegając na zewnątrz z płonących zgliszczy. Stracił sporą część
swojego dobytku, jednak, czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Hermiona zniknęła
i tylko to w tym momencie go obchodziło. Musiał się upewnić, czy jest
bezpieczna, może poszła do ukochanej Portfela, Ginny? Przecież nie mogła ot
tak, wyparować! Gdzieś musiała się podziać albo…
Nie. Nie
mógł dopuścić do siebie myśli, że Gryfonka została porwana. Nie mógł oddać się
obezwładniającemu go uczuciu pustki i beznadziejności.
- Potter! –
zawołał, obserwując, jak Wybraniec podbiega do niego, bezradnie rozkładając
ręce. Przez zazwyczaj obojętną maskę blondyna przebiegł grymas, gdy odwrócił
się plecami do ministra, by ten nie zauważył wyrazu jego oczu. Pustki. Bólu.
Nienawiści.
Wiedział,
co czeka Hermionę i to naprawdę go przerażało. Przecież nie raz widział, jak na
jego oczach padali ludzie, torturowani przez zwolenników Czarnego Pana.
- Kurwa! –
zaklął na cały głos, a jego twarz jeszcze bardziej zbladła, gdy przypomniał
sobie jak skończyła ostatnia kobieta, do której coś poczuł.
- Zostaw ją. Zrób coś mnie, ale ją
zostaw w spokoju – czarnowłosa siedziała przywiązana, przykłuta łańcuchami,
które krępowały jej nadgarstki. Jej wielkie, niebieskie oczy patrzyły hardo na
twarz Lucjusza, który nie uginając się pod prośbami syna rzucał na dziewczynę
kolejne Crucio.
- Proszę – załkał blondyn, padając
na kolana. Miał jedyne piętnaście lat. Był jeszcze dzieckiem i tak chciał się w
tym momencie poczuć. Pragnął poczuć miłość, płynącą w jego kierunku ze strony
rodzica, tymczasem jego ojciec po prostu z zimną krwią mordował dziewczynę, na
której mu zależało. W jego szarych oczach stanęły łzy, które cicho spływały po
policzkach, podczas gdy świat młodego Malfoy’a powoli zamieniał się w proch z
każdym zaklęciem, które odbierało życie leżącej na podłodze Amy – mugolce,
którą niedawno poznał i z którą udało mu się zaprzyjaźnić.
- Draco… proszę cię, zabij mnie –
wyszeptała. W jej błękitnych oczach, w których zazwyczaj błyskały iskierki
szczęścia, ziajała pustka, przerażająca nicość. Draco skulił się, jakby
uderzyła go w brzuch. Poczuł odruch wymiotny, a dziewczyna ciągle szeptała, a
jej głos z każdym słowem stawał się coraz głośniejszy.
- Zabij mnie, pozwól mi umrzeć, uratuj
mnie od tego, ZABIJ MNIE!
Blondyn opadł przy ścianie, a w
stronę dziewczyny pomknęło śmiercionośne zaklęcie.
- Jesteś taki słaby, Draco –
Lucjusz z kamienną twarzą zwrócił się w stronę swojego syna.
- Merlinie, uratuj ją – szepnął
w niebo, z cichą nadzieją, że ktoś usłyszy jego prośbę.
~*~
Po pewnym
czasie stajesz się obojętnym na wszystko. Nic już nie robi na tobie wrażenia,
nie jesteś w stanie czuć – ani smutku, ani radości. Zaczynasz doceniać to, co
miałeś, a straciłeś przez własną głupotę. Tak właśnie czuł się Draco. Stał tam,
nadal patrząc na zgliszcza i nie wierzył. Nie wierzył. Przed oczami mijały mu
wszystkie szczęśliwe chwile z Hermioną.
- Draco –
jakiś słaby głos próbował przebić się przez jego świadomość. On jednak nadal
tępo wpatrywał się w jedno miejsce.
- Draco –
ponowne wezwanie. Nie mógł sobie wybaczyć. To wszystko była jego, jego wina.
Nie Potter’a. Nie Weasley’a. Tylko jego. Dlaczego za jego błędy musiała płacić
kobieta, która była niewinna? Granger była za dobra, zbyt wspaniałomyślna…
Nadal czuł jej ciepło, miał wrażenie, jakby właśnie szeptała mu do ucha
najczulsze słowa.
- Malfoy! –
odwrócił się zdenerwowany. Już miał wygarnąć osobie, która go wołała, by dała
mu wreszcie święty spokój, by zostawiła go sam na sam z jego własnymi myślami,
gdy ją zobaczył.
To była
Hermiona. Właśnie ta Hermiona, umorusana, brudna od sadzy i węgla, z narzuconą
na ramiona jego ciemną koszulą. Jej włosy niedbale wymsknęły się spod gładko
ulizanego wcześniej koka. Tusz rozmazał się wokół pięknych, orzechowych oczu,
spływając ciemną falą na policzki. Ale dla Draco była piękna. Mimo niechlujnej
fryzury, rozmazanego makijażu, zdawała się być najwspanialszą istotą na tej
planecie.
Szatynka
rzuciła się w jego ramiona, mocno wtulając swoją drobną postać w klatkę
piersiową mężczyzny. Cicho szeptała coś nieskładnie; jej przemowę co chwilę
przerywał cichy atak szlochu. Po chwili wtuliła twarz w jego szyję, jakby
wierząc, że to uchroni ją przed całym złem tego świata.
- Już po
wszystkim, spokojnie – mruknął Ślizgon, wymieniając uspokajające spojrzenie ze
stojącym nieopodal Potter’em. Po chwili westchnął głęboko i sam przymknął oczy,
rozkoszując się obecnością niewysokiej kobiety.
- Draco,
proszę, chodźmy stąd – załzawione spojrzenie Hermiony spotkało się z jak zawsze
nieugiętym, stalowym wzrokiem Malfoy’a. – Błagam, chodźmy, nie chcę tu być,
proszę, proszę..
Cóż mógł w
tej sytuacji zrobić blondyn? Nic nie mówiąc złapał Granger za rękę i przenieśli
się razem do posiadłości, ulokowanej w północnej części Anglii.
Budynek był
niesamowity. Mimo że niewielki, robił wrażenie. Przed budynkiem rozciągał się
idealnie zadbany ogród. Z okna rozpościerał się widok na typowo angielskie,
zielone pastwiska.
- Gdzie my
jesteśmy? – cichy głos Hermiony przerwał panującą okolicę. Szatynka rozglądała
się uważnie, nadal nieco przerażona, lecz widocznie zauroczona okolicą.
-
Sheffield. Zamieszkamy tu przez jakiś czas. Przyda nam się parę dni odpoczynku
od zgiełku Londynu, a skoro Malfoy Manor i tak spłonęło…
-
Przepraszam – wyszeptała, kuląc się, odbierając słowa chłopaka jako atak na
swoją osobę. Wiedziała, że to jej wina. Jej i tylko jej. Była taka bezużyteczna,
jedynie sprawiała kłopoty. Nie potrzebna. Bezwartościowa. Wyprana ze wszelkich
zalet.
Nie chciała
mówić Draco o tym, co wydarzyło się kilka godzin temu, ale wiedziała, że będzie
musiała.
Przypomniała
sobie słowa atakującego ją Lucjusza i powiedziała cicho słowa, które sprawiły,
że blondyna przeszły dreszcze.
- Naprawdę
zepsułam ci życie?
~*~
- Nie, przestańcie, ja nie chcę – Draco
usilnie próbował wyrwać się z oplatających go ramion Śmierciożerców. –
Zostawcie mnie, nie będę taki, jak wy! Nie zabiję jej!
Lucjusz podszedł do swojego syna,
hardo patrząc mu w oczy. Po chwili ręka dorosłego mężczyzny wykonała zamach, a
dłoń wylądowała na policzku, zostawiając czerwony, bolesny ślad. Chłopiec
zmierzył ojca zranionym spojrzeniem. Pragnął tylko miłości, zrozumienia. Czy
naprawdę wymagał aż tak wiele?
- Zabij. Teraz – Lucjusz wyszeptał,
wskazując kościstym palcem na ich ofiarę. Granger patrzyła na niego tak
niewinnie. Przecież ona nic nie zrobiła! Nie miała wpływu na to, w jakiej
rodzinie się urodziła… To nie jej wina, że jej rodzice są mugolami. Wolałby
mieć takich rodzicieli, taki dom, niż być sobą – chłodnym arystokratą,
mordercą, zabójcą…
Jego ręka drżała, gdy skierował
różdżkę w stronę skulonej szatynki. Zabijał już, nie raz był do tego zmuszany,
więc dlaczego wypowiedzenie tego zaklęcia było takie trudne? Nie chciał być jak
oni, lecz nie miał wyboru. Dlaczego więc słowa utknęły mu w gardle?
Wtedy zrozumiał. Nie był w stanie
jej zamordować, bo wiedział, że była niewinna. Nauczyła go czegoś, w ciągu tych
kilku sekund, podczas których spoglądali sobie w oczy, dorósł.
- Nie – opuścił różdżkę, wbijając
wzrok w podłogę, by nie zobaczyć rozczarowania wypisanego na twarzy Lucjusza.
Lord Voldemort nie był jednak tak łaskawy. Wyszeptał tylko jedno słowo:
- Crucio.
- Zepsułaś mi życie? – Draco nie
wierzył w to, co usłyszał. Ona go uratowała, sprawiła, że przestał być
potworem. Dała mu nadzieję na lepsze jutro. Ocaliła go…Tymczasem, Hermiona
obwiniała się, że przez nią oberwał Crucio? Nie po raz pierwszy. Przywykł do
tego uczucia, jak gdyby cos rozrywało jego klatkę piersiową. Do tego nie
potrzebne było nawet Crucio – wystarczyło kilka słów wypowiedzianych w gniewie
przez ojca, by cierpiał bardziej, niż gdyby dostał zaklęciem. Wtedy nie żył, po
prostu oddychał, egzystował, nie mając sił na walkę o lepsze jutro. Dzięki
Granger, dzięki jego niedoszłej ofierze, osobie, którą powinien był zabić,
zyskał szansę na poprawę swojego losu. A teraz ona przepraszała go za ratunek?
- Tak
powiedział twój ojciec, on… On przywrócił mi pamięć, Draco. Wiesz, że gdy rzuca
się Obliviate, jedyną osobą, która może je cofnąć, jest człowiek, który je
rzucił. To przez Lucjusza straciłam pamięć… I dzięki niemu ją odzyskałam,
przynajmniej częściowo. Ale to była forma tortur… Ja, Draco… Merlinie, pamiętam
tylko złe rzeczy. Przypomniałam sobie najgorsze, najstraszniejsze wspomnienia.
Te pozytywne są nadal niewiadomą… Jestem taka słaba – załkała, chowając twarz w
dłoniach.
Draco
patrzył na jej łzy, nie wiedząc, jak zareagować. Nie był dobry w pocieszaniu
ludzi. Ścisnął więc mocniej dłoń szatynki, którą trzymał, odkąd teleportowali
się z Londynu i posłał jej nieśmiały uśmiech. Prawdziwy, szczery uśmiech.
Uśmiech, w którym zawierała się nadzieja, że kolejny dzień będzie lepszy od
dzisiejszego.
~*~
- Jesteś tylko szlamą. Nic nieznaczącą, nic
nie wartą szlamą. Dla takich jak ty nie ma ratunku. Kto będzie pamiętał twoje
imię po śmierci? Nie obchodzisz nawet własnych przyjaciół. Gdzie są teraz? Ron,
Harry? Czemu zostawili cię samą? – blady blondyn trzymał Hermionę za
nadgarstek, szepcząc jej do ucha przerażające słowa. Miał rację. Była nikim,
nikim, NIKIM…
Hermiona otworzyła oczy, ciężko
oddychając. Minęły może trzy, cztery dni odkąd przybyli do Sheffield, a
koszmary tylko się nasilały. Z nocy na noc było coraz gorzej. Po domu snuła się
niczym trup, praktycznie nie zauważając obecności zaniepokojonego Draco.
Martwił się o nią… Czy to w ogóle było możliwe, by ktokolwiek się o nią
martwił? Czy jeszcze komuś na niej zależało? Czuła się taka samotna, a
jednocześnie była zbyt dumna, by iść do sąsiadującego pokoju, poprosić Malfoy’a
o pomoc.
- Odłóż to
– stała w łazience, trzymając w dłoni żyletkę i cicho łkając, gdy do
pomieszczenia wszedł szarooki mężczyzna. – Nie rób tego, Granger. Nie warto.
- Znowu
mnie ratujesz – wyszeptała. – Już któryś raz. Dlaczego ciągle to robisz?
- Bo mi
zależy, żebyś wyzdrowiała. Jesteś silną osobą, najsilniejszą, jaką znam.
Poradzisz sobie. Koszmary kiedyś odejdą. – powiedział równie cicho, rozpościerając
jej zaciśnięte palce i wyjmując z nich ostrze. – Hermiono, musisz wrócić do
normalnego życia. Słyszę, jak płaczesz wieczorami. Nie jesteś sobą.
- A jak mam
być, skoro pamiętam tylko złe rzeczy? Ciągle na nowo przeżywam koszary, o
których chciałabym zapomnieć! Myślisz, że to miłe?! Jedyne, co możesz mi
powiedzieć to „będzie dobrze”, a wiesz, że to nie prawda, nie, nie będzie
dobrze!
Draco
zamyślił się, jakby machinalnie obejmując szatynkę ramieniem. Ta przez chwilę
stała niczym sparaliżowana, po czym wtuliła się w postać chłopaka. Potrzebowała
jego wsparcia. Chciała, by był obok i nie odchodził.
- Pokażę ci
moje wspomnienia. Jeżeli chcesz… Możesz skorzystać z mojej myślodewni. Myślę,
że to rozjaśni ci parę spraw.
Pokiwała
głową, a Draco, wiedziony jakimś niezwykłym impulsem, złożył na jej czole
pocałunek. Przez następne kilka godzin Hermiona nie mogła zapomnieć tego
niezwykłego uczucia, którego doświadczyła, gdy usta Ślizgona dotknęły jej skóry…
Świetny rozdział ;) Już się przestraszyłam, że śmierciożercy porwali Mionę... Czekam na kolejny rozdział i na drugą część miniaturki ;)
OdpowiedzUsuńO jejciu,
OdpowiedzUsuńJeszcze ręce mi sie trzęsą, nie mogę trafić w klawiaturę o.o
No weź, tyle emocji kurde mi zafundowałaś, że ło matko, to powinno być zakazane xd
A Ty nadal pojawiasz się i znikasz, Ty czarownico, Ty Ty.
I Draco jest taki kbjsdclkasbjeclwkbclawhebcia i hjsvxkuchasvckhvacbhjac i jsbcxkasuicwauVECLci <3 <3 Kocham go, jest taki uroczy i słodki i cudowny :3 Ideał mężczyzny, którego nigdy mieć nie będę. Smuteczeg.
Ale halo halo, M. zbaczasz z tematu.
Hermiona, coś Ty robiła, że w koszuli mego Draczego występujesz? Dobra, moje wcielenie numer 2, może ewentualnie na chwilę Ci oddać tą koszulę. Niespodziewanka!
Boję się tego tekstu napisanego pochyłą czcionką.
Co w Twojej głowie się kryje?
Merlinie, Lucjusz jest straszny, okropny, boję się go, kto mnie przytuli, chowam się pod kołdre, nikt nie chce mnie przytulić. Smuteczeg. :D
Serio , Lucjusz jest nienormalny, powinien się w głowę kopnąć.
Hermionsia, co Ty kuźwa robisz
nienienie , tak się nie robi! Nie wolno się dotykać żyletek czy czegokolwiek ostrego. Mydło w tych hermisiowatych rękach też może być niebezpieczne. Zabrać jej! XD
nienienie, Hermionka, wyłaź z tej deprechy, nie wolno się załamywać! No.
Pocałował ją w czoło!! Oooo.. To słodkie. <3
No więc chyba tyle.
Wybacz mój nieskładny komentarz, ale choroba nadal mnie powala na ziemię, i jeszcze nie pozwala wstać. Cud, że coś napisałam ^ ^
Rozdział był cudowny, świetny, piękny, fantastyczny, magiczny, i w ogóle świetny :D
Czekam na cokolwiek co napiszesz, wszystko mi się podoba :33
Pozdrawiam M.
Ugh.
OdpowiedzUsuńNadmiar emocji.
Piękniego komcia nawet nie potrafię napisać.
Uczucia aż kipią i uderzają w zmysły jak amortencja, o.
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Drugiej części miniaturki też.
Pozdrawiam, em. :)
Już mi się Twój rozdział drukuje. Pędzę po ramki, zaraz będzie na ścianie.
OdpowiedzUsuńDrukuję jeszcze sobie Twój avatar, ładnie go podpiszę, a jutro idę po świeże kwiaty.
"Jesteś bogiem" powinno być o Tobie <3
Tak jak M., obawiam się tego co kryje się w Twojej głowie. NTL jest numerem jeden na liście moich ulubionych opowiadań. a to dopiero rozdział piąty.
Deprecha. Znam ten ból, kurcze blade.
Jak ty to robisz, że tak zajebiście piszesz ? Ciągle mnie trzymałaś w napięciu, potem pojawiła się Hermajn i
UFFF xD
W ogóle to brak mi, kurczaczki, słów.
Pozdrawiam,
Mad.
Mega, mega, mega, podziwiam Cię *.* Masz ogromny talent!
OdpowiedzUsuńO Godryku.. Ile w tym emocji.. Piękne. :3 Piękny, niesamowity rozdział. Wciąż dygoczę, nie mogę się uspokoić. Nie oczekuj więc, że powiem ci dużo, bo nie potrafię się pozbierać. Co ty ze mną robisz, kobieto?! :P
OdpowiedzUsuńA ta ostatnia scena? Awww... *_* Boska, magiczna, cudowna. :3 Chcę więcej! ^^
Pozdrawiam cieplutko,
Ana M.
Świetny rozdział.
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńJejciu! Tyle emocji! Normalnie nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze przepraszam że dopiero dzisiaj komentuję, ale przez 3 dni nie miałam neta ;c
Rozdział cud, miód i maliny ;3 Przez chwilę myślałam, że Hermi porwali...
Potem okazuje się, że jest cała i zdrowa a tu nagle Bum! Depresja.
Pozdrawiam i życzę weny!
Rose.
CUD <3
OdpowiedzUsuńTy mój geniuszu :*
Jesteś świetna, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D
czekammm
Weny kochana
Pozdrawiam Gabii ;*
Genialny, świetny, piękny och nie wiem co napisać zamiast uczyć się do olmipady,która jest juz w piątek grrrr... To czytam twój rozdział ;)
OdpowiedzUsuńJesteś cudowna :D
Weny:D
Pozdrawiam,Lili:D
PS. Zapraszam na panstwoweasley.blogspot.com i proszę o opinie :)
Dawno mnie tu nie było, jestem okropna ;(
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podoba, jest dużo emocji, strasznie się wczułam a ta całą sytuację :)
Życzę weny i czekam na next
O Mój Boże!!!!!!!!! *.*
OdpowiedzUsuńZabrakło mi słów z wrażenia *0*
W.S.P.A.N.I.A.Ł.E. <3
Kocham to, jak piszesz :3
Życzę dużo, dużo weny :)
Pozdrawiam :*
//Lav.
Kiedy nowy rozdział ?:)))
OdpowiedzUsuńświetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńżyczę weny i pozdrawiam, Dramione True Love :)